Wszystko ma swój czas, miejsce i okoliczności.
Walka z najpopularniejszym słowem przestankowym języka polskiego jest walką z wiatrakami. Nie, nie popieram wulgaryzmów, ale rozumiem ich używanie.
Nie przeszkadza mi, że zawodnik zaklnie pod nosem po nieudanej akcji. Daje upust złym emocjom. Nie bądźmy hipokrytami. Nas też czasem ponosi.
Pamiętam pewien mecz towarzyski piłki kopanej, gdy reprezentant Polski urodzony w Brazylii, który ni w ząb polskiego nie umiał po nieudanym zagraniu czystą polszczyzną wypowiedział owe słowo. Mikrifony wychwyciły. Było niezmiernie zabawnie. Gdyby mu kazać wypowiedzieć słowo "koszulka", brzmialoby to sztucznie, z obcym akcentem. Inne słowo na "k" poszło czystą słowańszczyzną
Gorzej gdy wiązanka jest dodatkiem do dłuższej dyskusji. To powinno być tępione. Nie, nie przez trenerów, bo będzie to nieskuteczne. Powinno być tępione przez sędziów. Konsekwentnie. Warto to tępić choćby po to, żeby zawodnicy nie nakręcali złych emocji, nie wystawali przy słupku, nie prowokowali publiczności.
Tylko, że my mamy gumki od kaleson, a nie sędziów. Ukarać Kureczka żółtkiem? Nie wolno.
Ukarano kiedyś Hernandeza za radość bokiem do siatki. Prowokacje Plińskiego pozostają bez reakcji. Są równi i równiejsi.
Dopóki sędziowie we własnych głowach nie wytępią instytucji świętych krów okładanie kartkami maluczkich nie ma sensu.