Pierwszy set. 17-15 dla nas. Sytuacyjną piłkę ma Perrin, który przebija ją na drugą stronę zachowawczym plasikiem. Mógł zaryzykować, ale to efekt zachowawczej, asekuranckiej, po prostu tchórzliwej filozofii "Geniusza Podkarpacia" - "byle nie zepsuć". Tracimy sześć punktów z rzędu i po secie. Set trzeci. 24-23. Gramy nieźle, ale "Geniusz " bierze swoje "zwyczajowe czasy" przy tym wyniku, po czym przegrywamy set. Sytuacja taka miała już zresztą miejsce wiele razy. Mając przy siatce rozgrywającego, słabiutkiego w ataku Możdżonka i Perrina, nie trudno zgadnąć, co zagramy, ale czas przyda się, żeby trener JW im to przypomniał. My i tak niczego byśmy specjalnego nie przygotowali, bo nie przypominam sobie, żeby "Geniusz" coś w takiej sytuacji wymyślił. Set czwarty. Jak słabo, by Rześki nie grał wpuszczenie nienadającego się do gry Jochena musiało się źle skończyć. Niestety "Geniusz" tego nie wiedział. Zrobiło się z dwóch punktów w plecy pięć i było po secie i meczu. Rzeski nie będzie miał dnia konia w każdym meczu, ale... może to i dobrze...