Działania zacieśniające więź kibiców z klubem, tak by z tych chodzących tylko na fajną siatkówkę, czy z tych zupełnie nie chodzących, uczynić osoby utożsamiających się z klubem na dobre i złe, to jedno z najważniejszych długofalowych zadań każdego klubu sportowego.
Stworzenie przez kibiców jedynego w swoim rodzaju klimatu na Podpromiu i tym samym przyciąganie kolejnych osób to kolejny cel który powinien obrać prezes klubu siatkarskiego (prezes, nie przedstawiciel korporacji na wysokim szczeblu w klubie siatkarskim).
Uwielniam gdy kibice nagle odkrywają coś pożytecznego w tym, co jeszcze kilka lat temu zwalczali. Gdy zamykano treningi, panował pogląd, że:
Najważniejsza jest drużyna a reszta to sprawa pobocza.
Dziś okazuje się, że tak naprawdę to jednak nie o wyniki w tej zabawie chodzi? Bo wyniki będą raz lepsze raz gorsze. To w sporcie normalne. O wiele ważniejsze jest przyciągnięcie ludzi. Otwartość na ludzi jest ważniejsza od złotych medali.
Treningi przez lata były otwarte. Każdy mógł przyjść i nikomu nie przyszło do głowy zdziwić się, że jakiś kibic siedzi na trybunach. Nie wiem, na ile zamknięcie treningów podniosło nasz poziom sportowy. Myślę, że nie podniosło, ale nawet zaniżyło. Przecież pracując "na oczach innych ludzi" staramy się wszystko robić lepiej niż wtedy, gdy nikt nas nie widzi.
Otwartość sprzyja ludzkiemu wymiarowi tej zabawy. Zmieniamy się z obserwatorów w kolegów, może nawet przyjaciół.
Rozumiem, że czasem trener potrzebuje..., no powiedzmy "mocno skrytykować pracę zawodnika". Tylko, że mądry trener nie potrzebuje tego robić pod wpływem swoich emocji. Wie, że taka "akcja" musi mieć odpowiednie okoliczności. Myślicie, że Heynen przez przypadek skrytykował Zatorskiego mając pod nosem mikrofon Polsatu, że poniosły Heynena emocje? To myślcie tak nadal. Przecież mógł to zrobić w szatni. Włączenie w to i dziennikarzy, o kibiców miało swój cel. Część się oburzyła. Zator mógł się nadąsać. Może się nawet nadąsał, ale przetrwał i powtórnie został mistrzem świata. Oczywiście, gdybyśmy nie zostali mistrzami świata tamten incydent urósłby do rangi przyczyny klęski - oczywiście dla mało rozgarniętych komentatorów.
Dziś nie byłoby pewnie zbyt wielu chętnych do przyjścia na trening. "Akcyjność" otwarcia treningu byłaby działaniem sztucznym, mało przekonującym. Krótko mówiąc: psuje się coś łatwo, a naprawia trudno i mozolnie.
Ja wolę z Redwitzem grać o utrzymanie niż z jakimiś przymułami o złoto. A jeszcze niedawno były na forum podśmiechawki z "emeryta Redwitza, który słabo grał w Częstochowie". Dziś już śmichów nie słyszę. Złota się już najadłem. Mało kogo ono na dłużej uszczęśliwiło. Mnie uszczęśliwiło na dość długo. Trzyma mnie to do dziś.
Rafa (z którym złota się nie najadłem) nie jest wieczny. Sam dostrzeże kiedy ma iść na emeryturę. Oby był zdrowy i jeszcze ze 4 lata z nami był.
Chyba zepsuło nas wszystkich złoto. Głównie to trzecie złoto (ale i po drugim niewiele brakowało). Przestaliśmy zauważać ludzi. Skoncentrowaliśmy się na wyniku. Jeszcze w Berlinie kibice byli dla zawodników ważni. Kilka miesięcy później zaobserwowałem zjawisko oddzielenia się drużyny jakąś pancerną szybą. Niby byliśmy na jednej hali, ale oni sobie, a my (kibice) sobie. Może takie trafiły nam się osobowości. Nagle wszystkim zaczęło być z sobą źle. Może cud w Krakowie zmieniłby tę sytuację. Dużo do tego cudu nie brakowało. Ale cud się nie wydarzył. Wzajemna niechęć wszystkich do wszystkich nakręcała się. Już nikt nikomu nie ufał.
I tak to się ciągnie do dziś. Z powodu "zamkniętych treningów"? Nie. To tylko jedna z ważniejszych składowych tego smrodku.
Szkoda mi czasu i energii na szukanie winnych takiego stanu. Znalezienie winnych to nie mój resort i nie mój cel.