Jedno jest pewnie, emocje opadły. Uważam, że jest to syndrom spasionych kotów.
Należy zastanowić się dlaczego jesteśmy spasionymi kotami.
Co się zmieniło?
Przeciętny kibic przejadł się nie tylko Resovią, ale ogólnie siatkówką. Nie ma co się dziwić, że emocje wzbudzają już tylko mecze o najważniejsze trofea. Obecnie drużyny, którym kibicuje statystyczny Resoviak, mają do zdobycia co sezon klika tytułów. Reprezentacja może zdobyć Mistrzostwo bądź to Olimpijskie, bądź Europy, czy świata. Dodatkowo dochodzi Liga Światowa, Puchar Świata o zwycięstwach w różnego rodzaju pomniejszych turniejach towarzyskich czy eliminacyjnych nie wspominając. Resovia zaś ma możliwość zdobycia Mistrza Polski, Puchar Europejski, Puchar Polski, Superpuchar. Przy takim natłoku możliwości emocjonowania się meczami o coś nie należy się dziwić, że mecze o puchar Prezydenta Miasta (tu wstawmy sobie dowolne miasto) nie będą cieszyć.
Do nie dawna mecz był świętem, bo był stosunkowo rzadko. W tym sezonie samych ligowych pojedynków na Podpromiu będzie koło dwudziestu, dodatkowo w telewizji jest do obejrzenia kilkadziesiąt meczy ligowych, kilkadziesiąt reprezentacyjnych. Trudno entuzjazmować się czymś co stało się szarą codziennością. Dziś tylko kilka meczy można nazwać prawdziwym siatkarskim świętem, dawniej świętem stawał się niemal każdy mecz.
W Resovii , Bełchatowie, Jastrzębiu czy Kędzierzynie dodatkowo jako kibice nie potrafimy cieszyć się ze zwycięstwa w meczu z Politechniką, Kielcami, czy Bydgoszczą. Wielu osobom się wydaje, że zwycięstwa te się należą i mogą o nie być spokojni. Jedyne emocje jakie może im zafundować drużyna to smutne emocje.
Dodatkowo w Resovii nie ma już takiego ciśnienia na zwycięstwo z Kędzierzynem czy Jastrzębiem, bo to wielu z nas już przeżyło. Nawet Mistrzostwo nie cieszy jak to, na które czekaliśmy kilkadziesiąt lat. Jeżeli na Hali nie ma emocji, to trudno o wspaniały doping.
Zbieramy też plony tego, że Resovia swego czasu była po prostu modna. Do hali trafiło wiele osób, które przyszły tylko dla tego, że kupiły karnet. A karnet kupiły, bo w dobrym tonie było bywać na Resovii, a teraz przedłużają rezerwacje bądź z przyzwyczajenia, lub pamiętając ile kosztowało ich zdobycie miejsca i nie chcą go teraz stracić.
Musi trochę wody upłynąć w Wisłoku zanim sytuacja się zmieni. Jeżeli w tym sezonie nie będziemy błyszczeć, to w następnym nastąpi wietrzenie trybun. Już teraz zakup biletu nie jest tak trudny jak kilka lat temu. W tym doszukuję naszej szansy. Na meczach pojawią (bądź już się pojawiają) osoby które chcą chodzić na Resovię dla Resovii, a nie z innych przyczyn. Być może będą to osoby, które nie zaznały jeszcze euforii zwycięstwa, dla których wygrana z Radomiem jest tak samo satysfakcjonująca jak wygrana z Kędzierzynem.
Ważne jest, żebyśmy przyjęli te osoby życzliwie, żebyśmy im pokazali że właśnie one są integralną częścią widowiska, nie są tylko zwykłym odbiorcą ale są Resovią. Swego czasu chłopaki z Warszawy organizowali sławetne kolędowanie przed meczami. Co by o tych chłopakach nie mówić, odwalali kawał dobrej roboty. Ośmielali kibiców do dopingowania, a kibic raz ośmielony, do końca meczu będzie lepiej kibicował niż ten, który wstydzi się wstać, zaśpiewać, czy klaskać rytmicznie.
Osobnym tematem są relacje na linii Klub -Kibice. Przez długi okres czasu wielu z nas miało i ma wrażenie, że jesteśmy przez Klub lekceważeni. Wiele osób czuło się ignorowanych przez zarząd bo nie było sklepiku, bo strona z rezerwacjami się blokowała, bo brakuje informacji o klubie na stronach, bo zawodnicy nie dają impulsu do kibicowania, bo są to Panowie siatkarze booo....
Zwróćmy uwagę na to jak wiele się poprawiło: treningi są otwarte- każdy kto chce może zajrzeć, na większość meczy bilety można kupić, Bartek Górski jest na każdym meczu i można do niego podejść pogadać, sklepik funkcjonuje, Olek Śliwka próbuje wezwać do dopingu . Oczywiście nie twierdze, że jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej, ale?. no właśnie, jak poprawa kontaktów wpłynęła na poziom kibicowania- na razie w nikły sposób.
Oczywiście ważne jest dbanie o te detale, one ułatwiają nam życie, ale zaryzykuję tezę, że otwarcie treningów w marginalnym stopniu wpływa na poziom dopingu. Jaka jest tego przyczyna? Na treningi chodzi zaledwie kilka osób. Warto te treningi zostawić otwarte nawet dla tej garstki, bo ziarnko do ziarnka i mamy dwa ziarnka, a to więcej niż nic.
Kolejną przyczyną słabego dopingu jest fakt, że dla politycznej poprawności, dobrego wizerunku wykastrowaliśmy się z negatywnych emocji względem przyjezdnej drużyny. Traktujemy ją jak gości nie jak przeciwników. Nie nawołuje oczywiście do nienawiści pomiędzy kibicami, czy chamskiego zachowania, ale teraz boimy się nawet być uszczypliwi wobec przyjezdnych. Uważam, że przed meczem, i po nim powinniśmy być dla siebie mili, pomocni i uśmiechnięci, ale w czasie meczu musimy pamiętać, że to jest nasz przeciwnik, którego należy gnębić krzykiem, gwizdami kulturalnymi uszczypliwościami. Nie wzywam do dopingu typu jazda z kur..hmhm, ale pokazania, że ich zwycięstwo nie będzie mile widziane w żadnej akcji. Wielu z nas pamięta jak przez przypadek Pliński zrobił wiele dla dopingu Resoviaków w meczach przeciw Skrze. W jednym ze spotkań w dość niekulturalny sposób poprosił abyśmy opuścili halę w Bełchatowie krzycząc do nas słowa (autocenzura). Dzięki temu on i jego drużyna stała się siatkarskim wrogiem nr jeden, a poziom hałasu przy jego zagrywce, czy nawet każdym kontakcie z piłką zatykał uszy i powodował, że na pewno ani on ani Skra nie czuła się u nas komfortowo. Wtedy wybuchła siatkarska święta wojna, która trwa do dzisiaj. Oczywiście nie sam Pliński ją wywołał, ale dał się sprowokować transparentem GAME OVER i to wystarczyło. Można powiedzieć że tą wojnę wywołaliśmy my kibice swoim prowokacyjnym, ale kulturalnym zachowaniem. Wojna ta trwa i powoduje że do dziś mecze przeciw Skrze są meczami z dreszczykiem, choć nie są to już mecze w finałach PLS, ale trzeba przyznać że doping na nich jest z reguły lepszy niż na innych spotkaniach.
Inny przykład zdrowego kibicowania przeciw: Pamiętam, że zawodnicy drużyn przeciwnych obawiali się na Podpromiu dyskutować z sędziami, bo każde podejście do słupka powodowało eskalacje dopingu, zawodnik który dyskutował otrzymywał solidną porcję gwizdów i okrzyków rozpłacz się, a kolejne akcje odbywały się przy wrzawie publiczności. Tak właśnie budowane było kibicowskie piekło w Rzeszowie. Wszyscy twierdzili, że ze względu na publiczność gra się tu ciężko.
Wiem, że ideałem dla wielu byłoby dopingować cały czas za, a nigdy przeciw. Wydaje mi się jednak , że na dłuższą metę, bez wroga na boisku doping będzie ewoluował w kierunku dopingu, jaki jest na meczach reprezentacyjnych, czyli robimy to co każe wodzirej, a jak go nie ma, to grzecznie siedzimy i czasem zaklaszczemy. Jeżeli zaś będziemy bazować tylko na emocjach negatywnych, doprowadzimy do zachowań agresywnych i chamskich, a z halami będzie się działo to co z trybunami piłkarskimi w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Mocą Podpromia było to, że potrafiliśmy w mistrzowski sposób, z aptekarską precyzją, zmieszać te dwa różne style dopingu. Teraz dopingu przeciw nie ma.
Tu dochodzimy do sztamy z Jastrzębiem. Przyjaźń ta jest od wielu, wielu lat. W przyjaźni tej zawsze były wspólne wyjścia na piwo, czy wspólne dopingowanie, śpiewy w czasie meczu "Bo w Jastrzębu, Rzeszowie jest wiara", ale to nie przeszkadzało gwizdać na Ptoków w czasie zagrywki, czy w czasie dyskusji z sędziami. Oni po meczu potrafili zaśpiewać "Resovio nie gniewaj się, żeśmy wygrali, a wy nie" i nikt się na to nie obrażał i nie obraża. Podnoszony jest przez wielu fakt, że nie uszanowali chwili gdy śpiewamy hymn. Rozmawialiśmy z nimi o tym, przeprosili za swoje gapiostwo i tym samym sprawę uważam za zamkniętą. Przecież każdemu z nas zdarzyło się walnąć jakaś mniejszą, czy większą gafę u kogoś w domu.