Czy nie mogło to tak panowie wyglądać od początku sezonu albo przynajmniej tego roku? Pierwszy mecz w którym na statuetkę mvp zasługiwało kilku graczy, Tibo nie musiał wykręcać 30 pkt, bo fajnie grali Kuba i Rafał.
Można było. Tylko z uporem godnym lepszej sprawy, stawialiśmy na Mateusza i Damiana, a gołym okiem widać, że obaj są pogubieni.
Dziś (podobnie ze Skrą) rozgrywający miał w ataku oba skrzydła gotowe do ataku.
Kuba Jarosz ma swoje ograniczenia, ale Kuba radzi sobie z blokiem przeciwnika. Raz go zablokują, raz nie trafi, raz go wybronią, ale i 3 razy skończy. Podobnie jest z Buszkiem, który na dodatek nie da się zastraszyć w przyjęciu.
Mnie jest szkoda przede wszystkim klubowych mistrzostw świata, gdzie można było coś wygrać. Wystarczyło półfinał zagrać mając Jarosza na parkiecie i Rossard nie musiałby nieustannie walczyć z podwójnym, potrójnym blokiem.
A teraz...?
Pewnie jest, że wróciliśmy do gry i będziemy w grze aż do pierwszej porażki. Serii Zaksy (16 zwycięstw z rzędu) nie pobijemy, ale 9 zwycięstw pod rząd to też byłby wartościowy wynik. I jest on możliwy do osiagnięcia.