Muszę sięgnąć pamięcią, kiedy ostatnio zagraliśmy tak słabo na Podpromiu...
Nie, nie chodzi mi o moc przeciwnika tylko o naszą słabą grę.
Szczerze powiem, że nie pamiętam, jaki sposobem awansowaliśmy. Nawet dziś, gdy obejrzałem powtórkę, niewiele sobie przypomniałem. Z powtórki wynika mi, że awansowaliśmy, bo w secie II i III zagraliśmy w miarę normalnie, ale wczoraj nie miałem takiego wrażenia. To był jakiś nieokreślony paraliż. Nic racjonalnego i nic wspólnego z naszą aktualną formą.
Nie dziwię się zawodnikom ani odrobinę. Sam od kilku dni powtarzałem sobie: "Ot, mecz jak mecz. Tyle, że z w miarę mocnym przeciwnikiem. Ale to przecież nic nadzwyczajnego. Trzeba zagrać i wygrać. Przecież w warcaby grać nie będziemy. Będziemy grać w to, co trenujemy, więc o co chodzi?". Te zaklęcia skutkowały aż do środowego popołudnia. Od tej chwili coś niedobrego zaczęło się ze mną dziać. Nadrabiałem miną, ale poczułem się jakiś i "elektryczny", i przymulony jednocześnie. Transmisja z meczu Skry działała mi na nerwy. Dużo bym dał, żebyśmy to my rozpoczynali, a Skra grała po nas. Dlaczego? Nie wiem. Chyba po raz pierwszy, zamiast cieszyć się czekającym mnie meczem, chciałem go już mieć za sobą.
Kompletnie nieracjonalne. Przecież od zwycięstwa czy porażki ani mi kłopotów życiowych nie ubędzie, ani pieniędzy nie przybędzie (a może nawet trochę ubędzie). Pomyślałem o sobie "Stary a głupi", ale i to nie pomogło. Żeby człowiek kierował się tylko rozumem...
Publiczność była wspaniała. Wczorajsze wrażenia potwierdziłem dziś, oglądając i słuchając na Laoli. Tam nie wyciszają mikrofonów kierunkowych tak często jak podczas meczu komentowanego (tylko na krótką chwilę, na "czasach"). Nie mam wątpliwości, że publiczności należy się tytuł mistrza świata. Kto nie wierzy, niech wejdzie na Laolę.
W tej chwili już wiem, dlaczego ten mecz tak niepokoił mnie od dłuższego czasu. Jakoś przeczuwałem, że nie rozgrywki grupowe, nie Fryderyki, nie mecz w Nowosybirsku, nie Skra i (odważę się to napisać) nie Kazań, ale właśnie wczorajszy mecz był największą przeszkodę na drodze do celu. Bardziej obawiałem się wczorajszego paraliżu niż porażki w Nowosybirsku. Co by było, gdybyśmy w Rosji przegrali? Dziś możemy sobie tylko pogdybać. Moim zdaniem gralibyśmy z o wiele mniejszym obciążeniem, a wtedy to grać potrafimy doskonale. Palnęlibyśmy ich u siebie "na czysto".
Dziś to już nieważne.
Czy wygramy LM?
Powtórzę: wczoraj pokonaliśmy największą, najtrudniejszą przeszkodę - własny paraliż. Możemy przewrócić się i na Skrze, i na Kazaniu czy Berlinie (to ostatnie jest najmniej prawdopodobne), bo na mniejszych przeszkodach też można się przewrócić. Ale najtrudniejsza przeszkoda jest za nami. Pokonaliśmy własny strach. Bo większość kłopotów we wczorajszym meczu wynikała nie ze świetnych zagrywek przeciwnika, ale z naszego strachu, "że się nie uda". Nadrabialiśmy minami, ale baliśmy się jak diabli.
Wydarliśmy swoje. I sportowo, i paszczowo.
Nie "wygraliśmy" awansu. My ten awans wczoraj wydarliśmy.
Od dziś już nie musimy się bać. Od dziś mamy tylko grać swoje. Wystarczy.
-------------------------------------------------------------------
Złoszczą mnie wszelkie spekulacje "Kto zostanie na przyszły sezon? Kto odejdzie? Kto przyjdzie?". Sezonie, trwaj!
https://www.youtube.com/watch?v=wOtSvzhfAxMNajpiękniejsze jeszcze przed nami!