Można oczywiście tryskać optymizmem po naszych ostatnich popisach.
Można też być pewnym swego, bo przecież jesteśmy zadowoleni ze swojej gry.
I można też powiedzieć/napisać, że wygrywamy wszystko jak idzie.
Wreszcie można też podnosić się na duchu oglądając się na innych i przycierając rączki, że ci inni też w kryzysie. Nawet można się licytować, kto ma ten kryzys większy? No można...
Przecież każdą, nawet najbardziej złą rzeczywistość jesteśmy w stanie w korporacyjnej nowomowie przekuć na sukces...
A dla mnie fakty widziane organoleptycznie są takie, że w każdym elemencie gry zwanej piłką siatkową jesteśmy co najwyżej przeciętni.
I oby ta przeciętność wystarczyła jutro w Libercu...
Bo jak nie wystarczy to kibice z Bełchatowa też będą mogli odetchnąć z ulgą, że nie tylko oni w kryzysie...