Pomysły pana menedżera mnie nie dziwią. Jedyne co mnie dziwi, to to, że klub nie ma kontaktu telefonicznego ze swoim zawodnikiem. Ludzkość dokonała takiego wynalazku jak telefon. Czy to tak trudno wybrać numer telefonu i wyjaśnić problem? Mogę zrozumieć, że zawodnik nie odebrał telefonu, bo był zajęty czymś innym. Na to ludzkość też dokonała wynalazku w postaci identyfikacji dzwoniącego numeru. Można i powinno się oddzwonić w wolnym czasie.
----------------------------------------------
Myślę jednak, że problem jest zupełnie innego rodzaju, a "sprawa Perrina" (o ile taka w ogóle występuje) jest jedynie symptomem pewnej naszej wady - nierozumienia współczesnego, zawodowego sportu.
Czy nam się to podoba, czy nie, we współczesnym sporcie istnieje pogoń za pieniądzem. Gwiazdy przyciągają uwagę i gwiazdy oczekują coraz większych pieniędzy. Zostawmy na chwilę problem, "Czy Perrin jest gwiazdą?". Ten sam problem dotyczył(by) Grozera, Ivovicia, Kurka,...
My, Resovia (ale także inne polskie kluby) postawiliśmy sobie sztywną granicę finansową, ponad którą nie jesteśmy w stanie się wznieść. Granicę, jak na siatkarską przeciętność, dość wysoką, ale tylko jak na siatkarską przeciętność. Pewnie jest to decyzja racjonalna, ale tym samym sami pozbawiliśmy się przymiotu klubu, z którym zawodnik może łączyć długotrwałe nadzieje. Bo co może myśleć zawodnik, który gra w Resovii? "Będę ciężko pracował. Stanę się światową gwiazdą, ale wtedy będę musiał pomyśleć o nowym klubie. Wypromuję się (obojętne: w klubie lub w reprezentacji) i ruszę w świat. Wynik klubu jest mi obojętny, bo i tak, jesli będę bardzo dobry albo jesli mój menedżer okaże się bardzo obrotny, wielkie pieniądze (na które zasługuję) zarobię w innym klubie". Po prostu: odebraliśmy sportowcom marzenia finansowe.
Owszem, będzie wielu chętnych na niezłe i pewne pieniądze, które płacimy, ale jeśli tylko będzie okazja...
Tak to działa.
Czyżbyśmy o tym nie wiedzieli?
We współczesnym, zawodowym sporcie nie da się funkcjonować na najwyższym poziomie bez gwiazd. Taka jest natura tej dziedziny życia. Nie wiem, czy Leon jest najlepiej zarabiającym siatkarzem świata, ale z pewnością jest w czołówce. I zasługuje na to.
Można myśleć kategorią: "Inni, pomniejsi zawodnicy będą się czuli pokrzywdzeni", ale można też myśleć, że: "Ci inni mogą też marzyć o wielkich pieniądzach. Wystarczy, że...".
Można o wielkich kontraktach myśleć w kategoriach kuwejckich szejków. Takie myślenie (rodem z piłki kopanej) jest powszechne w Europie, w tym w Polsce. Można o wielkich kontraktach myśleć w kategoriach lig amerykańskich.
Szejkowie kuwejccy jakoś się do nas nie garną i nie zanosi się, żeby ta sytuacja się zmieniła.
Kiedyś w piłce kopanej wygrywała Europę i Steaua Bukareszt, i Crvena Zvezda Belgrad. Dziś jest to niemożliwe. Kiedyś w siatkówce Europę wygrywały Paryż i Freiedrichshaven, ale od paru lat... Być może jeszcze komuś się uda. Nam też może się udać. I nieważne, czy z Perrinem, czy ze Śliwką. Z jednym czy z drugim mamy podobne szanse.
Sprawę Perrina to my pewnie wygramy i Kanadyjczyk zagra w Resovii w tym sezonie. Jeśli nie, nie będę po nim płakał. Nie płaczę po Jaeschkim. Bo i po co? Przecież sami skazujemy się na dobrych, ale średniaków, więc co mi za różnica? Wybije się Rossard, to i tak odejdzie. Wcześniej czy później, ale odejdzie.
Mistrzostwo Polski? Wkrótce i tak zdobędzie je ktoś z Depowskim, Szalpukiem, Buszkiem albo z Bednorzem w podstawowym składzie. No to może i w Europie coś się poszczęści?
Jesteśmy klubem, z którego warto odejść, gdy jest szansa na wielkie pieniądze w innym klubie. To nasza wada, że nie można z nami łączyć wielkich nadziei.
W naszych głowach wciąż buzuje konflikt: czy życzyć siatkówce, by wciąż była grą świetlicową, która w Polsce cieszy się niezwykła popularnością, czy życzyć jej wejścia na prawdziwie zawodowy poziom, na który my w Polsce nie zdążylismy się przygotować, pomimo wspaniałej, wieloletniej szansy? W Polsce wciąż zachwycamy się pomysłem robienia wielkiego klubu z pieniędzy ze sprzedawanych w czasie meczu hotdogów i wspierania tego pieniędzmi miejscowych szejków. Nasi miejscowi szejkowie i tak zrobili wiele. Ktoś to jednak spartolił.