W ubiegłym, niestety, też speprzony był cały sezon ligowy.
A przecież kiedyś dopracowaliśmy się bardzo fajnej formuły: play-off od ćwierćfinału do 3 zwycięstw.
Narzekano na nudne ćwierćfinały. Czy było na co narzekać?
sezon 14/15: JW Cuprum 2:1 (ostatni mecz 3:2).
sezon 13/14: rzeczywiście nudny (wszystko po 3:0); wynagrodził to półfinał Resovia-Zaksa.
sezon 12/13: Resovia - Skra 3:2 (3 mecze pięciosetowe) i JW - Kielce 3:2.
sezon 11/12: JW - Bydgoszcz 3:1, ale 2 mecze pięciosetowe.
sezon 10/11: nie rozgrywano (wprowadzono nudną, drugą część rundy zasadniczej dla zespołów 1-6).
sezon 09/10: nie było pojedynku pięciomeczowego, ale były dwa czteromeczowe (JW-Bydgoszcz, Zaksa-Olsztyn).
sezon 08/09: wszystkie pojedynki były trzymeczowe; jedynie Resovia-AZS Cz. dostarczył emocji (3:1, 3:1 i 3:2).
sezon 07/08: Resovia - AZS O., czyli najbardziej zacięty ćwierćfinał w historii ligi; 2:3 po czterech meczach pięciosetowych i jednym czterosetowym. JW - Zaksa 3:1.
sezon 06/07: JW - Zaksa 3:2. Zaksa (nie zaliczana wtedy do "wielkiej czwórki") prowadziła 2:1 i przegrała u siebie 2:3, po bardzo zaciętym meczu (w V secie 14:16). Pachniało wielką sensacją.
sezon 05/06: mniej ciekawie; jedynie Olsztyn - Resovia 3:1 i Skra - Wrocław 3:1.
sezon 04/05: wszystkie pojedynki trzymeczowe.
sezon 03/04: Częstochowa - Sosnowiec 3:2 (dwa mecze pięciosetowe, dwa czterosetowe), JW - Nysa 3:1.
sezon 02/03: JW - Olsztyn 3:2, Sosnowiec - Skra 3:1.
sezon 01/02: JW - Nysa 3:1 (jeden mecz pięciosetowy, dwa czterosetowe).
"Pogrubiłem" sezony, w których rywalizacja ćwierćfinałowa była (moim zdaniem) perłą rozgrywek. Nie "perełką", ale właśnie "perłą".
Pocieniłem (kursywa) słabe (moim zdaniem) ćwierćfinały.
------------------------------------
Z bardzo egocentrycznego punktu widzenia, czyli z mojego oglądu ćwierćfinałów Resovii:
sezon 06/07:
Przegraliśmy z AZS Cz., zaliczanym wówczas do "wielkiej czwórki". Dwumecz w Częstochowie to był łomot. Mecz w Rzeszowie zapadł mi w pamięci. Był dla mnie wielkim wydarzeniem. Przegraliśmy 2:3 (24, -24, -20, 23, -13), ale pachniało sensacją. W Częstochowie miała trójkę znakomitych Amerykanów. My byliśmy porozbijani kontuzjami. Jeśli nie pomyliłem meczów, to znakomitą partię rozegrał środkowy Sławek Szczygieł. Był naszym liderem w ataku, bo... oprócz niego, nie bardzo miał kto atakować
Przed meczem rozum kazał pogodzić się z porażką, ale marzenia wciąż nakazywały oczekiwać zwycięstwa. Bardzo natrętne były te marzenia. Inspirujące na następny sezon. I był to wspaniały mecz: wspaniałe emocje, wspaniała walka.
A marzenia być musiały, bo przecież w poprzednim sezonie...
sezon 05/06:
Dwukrotny łomot w Olsztynie z zespołem "wielkiej czwórki". No ale "Co nam szkodzi powalczyć? Może coś uda się wyrwać?". No i się udało! W I meczu u siebie wygraliśmy 3:1! Niesamowite emocje (23:25, 25:23, 31:29, 28:26). Dziś mało kto o tym meczu pamięta, a przecież w składzie Olsztyna byli wówczas: Zagumny, Gruszka, Grzyb, Bąkiewicz, którzy chwilę później zdobywali dla Polski wicemistrzostwo świata, a w ataku grał Paweł Papke. W drugim dniu zabrakło nam sił.
Jeśli dołożyć niezapomniane dla mnie ćwierćfinały 07/08 i 11/12 (bardziej pamiętny niż finał z Zaksą, który też trwał aż 5 meczów), nie dziwcie się, że jestem gorącym zwolennikiem play-off od ćwierćfinałów.
Z punktu widzenia mocarzy, ćwierćfinały to taka (z reguły) "drobna uciążliwość". Z punktu widzenia ligowych średniaków, ćwierćfinały to apogeum sezonu, marzenia, drżenie serca w oczekiwaniu na sensację, walka "o coś" niemal do końca sezonu. I najważniejsze: inspiracja na następny sezon. Walka o ćwierćfinały angażuje w rundzie zasadniczej co najmniej 10 klubów. Jest o co walczyć. Jest czym przyciągnąć ludzi na trybuny. Gdyby jeszcze skorygować system i zagrać: 1 mecz u silniejszego, 2 kolejne u słabszego i (ewentualnie) 2 kolejne u silniejszego, te wszystkie zalety ćwierćfinałów zostałyby jeszcze wzmocnione. Dla kibiców silniejszego drugi mecz ćwierćfinałowy u siebie jest dość nudny. Dla słabszego to duża różnica, czy przystępuje do meczów u siebie z bagażem 0:2, czy z bagażem (zaledwie) 0:1. Bo przecież "Dziś nie sprawiliśmy sensacji, ale może ta sensacja wydarzy się jutro...?". I znów mogą być tłumy na trybunach.
--------------------------------
Będę się powtarzał, ale warto.
Albo
zmniejszmy ilość klubów (to wydaje mi się lepsze),
albo
dokonajmy podziału +L na 2 grupy
Grupa A: Skra, Resovia, Cuprum, Lotos, Katowice, Będzin, Bielsko, Bydgoszcz
Grupa B: Zaksa, JW, Olsztyn, Radom, Warszawa, Szczecin, Kielce, Częstochowa
i grajmy na zasadzie "mecz-rewanż" z klubami swojej grupy i jeden mecz z przeciwnikami z drugiej grupy.
Taki system to zaledwie 22 mecze rundy zasadniczej. Ćwierćfinały 1A - 4B, 2A-3B, 3A-2B, 4A-1B. Pierwszy mecz u słabszego, dwa kolejne u silniejszego i ewentualne 2 kolejne u silniejszego. To są kolejne trzy terminy (2 mecze pod rząd traktuję jako jeden termin). Podobnie półfinały i finał, czyli 6 kolejnych terminów (tu, jeśli brakuje terminów, można się zastanowić nad jednym meczem na neutralnej hali i "zaoszczędzić" 2 terminy).
Razem trzeba by zarezerwować dla +L 31 (29) terminów, a klub miałby do rozegrania 31-37 meczów (29-33) .
Obecny system to 34 terminy. Różnica znacząca. Klub ma do rozegrania 34 mecze (ilość "sztywna").
W obecnym systemie tylko 5 klubów było zainteresowanych walką do końca rundy zasadniczej. Przy ćwierćfinałach zainteresowanych byłoby przynajmniej 10 zespołów.
Nic nie usprawiedliwia głupowatości systemy "złotego seta". Nawet terminarz. Można przecież było zagrać do 2 zwycięstw. To w praktyce ten sam terminarz (sobota-niedziela albo środa-czwartek).