Dziwny był ten mecz półfinałowy.
I seta wygraliśmy wyraźnie głównie dzięki zagrywce Tomaszka Rzeskiego. Późniejszą słabą postawę łączę z zejściem Igły z parkietu, ale czy rzeczywiście to był najważniejszy powód?
Trochę znam naszych zawodników i mogę stwierdzić, że na wrocławskiej hali Dima nie był sobą i Alek nie był sobą. I to rzuciło mi się w oczy już w pierwszym meczu (GKS Katowice). Jakoś im ta hala "nie leżała".
Ja bardzo żałuję, że napięliśmy się na Puchar Polski. Nie uważałem za dobry pomysł "zdobywanie przewagi psychologicznej" nad Skrą, a do samego trofeum mam stosunek bardzo luźny - dla mnie to zwykły festyn; dobra zabawa i nic więcej. Uważałem, że podchodząc do PP poważnie, więcej możemy stracić niż zyskać.
Stało się, jak się stało i mamy niewiele czasu, żeby wydobyć się z emocjonalnego doła.
"Wszystko" to można wygrać przy okazji. W życiu trzeba się koncentrować na sprawach ważnych i nie wolno dopuszczać do tego, żeby sprawy mało ważne szkodziły tym ważnym. Nie mając mocy "wygrywania wszystkiego" (a ten sezon powinien nam już uświadomić, że jej nie mamy), warto było podporządkować rozgryweczki PP ważniejszym celom. Nie wiem, jaki sens miało zdołowanie paru zawodników, gdy w przegrywanych wyraźnie setach można było dać pohasać "rezerwowym". Mówię o sytuacji, w której prawdopodobieństwo zdołowania było o wiele większe niż prawdopodobieństwo odbudowania. Jeśli nie gra się "o życie", taką chwilę trzeba i warto wyczuć. Bo pomyłka może się okazać tragiczna. Z drużyny "do wszystkiego" szybko można zrobić drużynę "do niczego".
Mi pozostał następujący obraz: złe piłki sytuacyjne, które Conte i Marechal atakowali z pełnym ryzykiem, z pełną mocą i na pełnym wyskoku, my bojaźliwie przebijaliśmy palcami.
Zły prognostyk przed środą. Całe szczęście, że w życiu prognozy czasem się nie sprawdzają.
No to teraz zróbmy to, co mamy do zrobienia, najlepiej jak potrafimy.